"Żelazny Tron jednoczył Zachodnie Królestwa aż do śmierci króla Roberta. Wdowa jednak zdradziła królewskie ideały, bracia wszczęli wojnę, a Sansa została narzeczoną mordercy ojca, który teraz okrzyknął się królem. Zresztą w każdym z królestw, od Smoczej Wyspy po Koniec Burzy, dawni wasale Żelaznego Tronu ogłaszają się królami. Pewnego dnia z Cytadeli przylatuje biały kruk, przynoszący zapowiedź końca lata - najdłuższego lata, jakie pamiętali żyjący ludzie. Najgroźniejszym wrogiem będzie jednak zima..."Drugi tom serii Pieśń Lodu i Ognia George'a R. R. Martina, podobnie jak "Gra o tron" [recenzja] jest grubą książką, której strony są dokładnie zapełnione historią Zachodnich Królestw. Mówiąc dokładnie zapełnione, jest to stwierdzenie dosłowne. Marginesy są naprawdę małe, czcionka drobna, a objętość książki zbliża się do 900 stron. Czytając ją, odnosiłam przez to wrażenie niekończącej się historii. Miałam wrażenie, że wydarzyło się tak wiele, podczas gdy tak naprawdę przeczytałam zaledwie kilka stron.
Na pewno wielkim plusem "Starcia królów", podobnie jak w przypadku poprzedniej części, jest fakt iż wydarzenia śledzimy z perspektywy różnych bohaterów. Podoba mi się to, ponieważ mamy szerszy pogląd na akcję, która toczy się ona w wielu miejscach. Do tego towarzyszymy swoim ulubionym (bądź nie) bohaterom w ich zmaganiach, nie jesteśmy uczepieni tylko jednego.
Jeżeli jest już mowa o bohaterach, to mamy ich pełen wachlarz, bardzo bogaty zresztą. Mamy stare postaci, które poznajemy jeszcze lepiej, często odkrywamy ich nowe twarze. Pojawiają się też nowe osobistości, z których część odgrywa znaczącą rolę w historii. Jedno jest dalej pewne - nie można przyzwyczajać się do nikogo, ponieważ znów musiałam pożegnać się z niektórymi. Na plus jednak przyznaję fakt, iż nawet bohaterowie, których poznaliśmy wcześniej, potrafili mnie zaskoczyć, zmienić coś w sobie, pokonać swoje słabości. Pomijając tutaj mistrza spisków, Tyriona, którego już w poprzedniej części polubiłam, zdecydowanie lepiej wypada Sansa, którą - jeśli pamiętacie z poprzedniej recenzji - miałam ochotę stłuc na kwaśne jabłko za jej naiwność i głupotę. Martin stworzył wielu bohaterów, każdy ze swoją własną historią, niektórzy bardziej lub mniej wielowymiarowi, ale na pewno zasługujący na uwagę.
"W ciemności nie ma cieni. One są sługami światła, dziećmi ognia. Najjaśniejszy płomień rzuca najgłębsze cienie"Mówiąc o bohaterach ciężko nie przyznać, że czasem gubiłam się w ich relacjach rodzinnych. Zwłaszcza, że niektórzy mieli tak samo na imię bądź ich nazwiska niewiele się od siebie różniły. Dlatego plusem jest dołączony na samym końcu dodatek Królowie i ich dwory. W końcu każdy może się pogubić w tym tłumie, prawda? Pełen szacunek dla Martina, że sam tego nie zrobił. Jestem do tego pewna, że w następnych częściach przybędzie jeszcze wielu bohaterów, chociaż z kilkoma na pewno się pożegnamy.
Martin jest autorem, który nie boi się używać wulgaryzmów. Nie przeszkadzało mi to jednak, ponieważ jestem pewna, że rycerze nie posługiwali się tak kwiecistym językiem jak można by przypuszczać po barwnych balladach i pieśniach. Nie bądźmy tak naiwni jak wspomniana wcześniej Sansa. Wulgaryzmy są, często też mamy sceny erotyczne, język jest prosty, ale można się wczuć w przebieg historii.
Historia na pewno jest ciekawa i wciągająca, chociaż przyznaję, że niektóre wątki mnie trochę nudziły, ale inne znowu śledziłam z zapartym tchem. Dlatego jestem pewna, że sięgnę po następne tomy. Czy polecam? Może nie jestem aż tak zachwycona tą serią, jakbym się spodziewała po pochlebnych opinia, nie zajmuje ona u mnie najwyższego miejsca, ale polubiłam Pieśń Lodu i Ognia, z chęcią dowiem się jakie będą dalsze losy moich ulubionych bohaterów.
"Dopóki trwali oni, trwało też Winterfell."
________________________________
Wiem, że kazałam długo czekać na kolejną recenzję, ale albo miałam mało czasu albo później dopadła mnie choroba i nie miałam nawet siły patrzeć na książkę. Wiem też, że recenzja nie jest najwyższych lotów, ale zwalmy to na bark przyćmienia przez antybiotyki i inne lekarstwa :)
Jest mi bardzo miło, ponieważ ostatnio dołączyło kilku obserwatorów bloga oraz nowych fanów na FB :) Bardzo Wam za to dziękuję, a maruderów zachęcam do pójścia w ślady tych osób :)
W "Starciu królów" intryga popędza intrygę intrygą...:) Można się pogubić w tych wszystkich zagmatwaniach - Martin to mistrz.
OdpowiedzUsuńEtaaam, ja cały czas mam ochotę stłuc Sansę na kwaśne jabłko...Nie cierpię jej, denerwowała mnie od samego początku i nawet jeśli niektórzy się zmieniają, ona mimo nie wiadomo jakich zmian nie zasłuży u mnie na inną opinię.
Uwielbiam "Grę o Tron"!
OdpowiedzUsuńNa książkę na razie nie mam czasu...
Z niecierpliwością oczekuję 4. sezonu! :D
Nie czytałam, ale zapewne wkrótce się zapoznam.
OdpowiedzUsuńMój ukochany pisarz! Najlepszy, idealny! Nigdy nie będę mogła napisać recenzji sagi, nie dam rady, dla mnie te książki mają w sobie zbyt wiele! Słowami nie umiem tego wyrazić. ; - ) Nie, nie jestem fanatyczką. Ale kocham. Całym sercem ; - )
OdpowiedzUsuńTrochę przeraża mnie liczba stron, ale lubię, gdy autor dba o swoich czytelników i daje im porządną historię a nie byle ścierwo. Serię Pieśni i Lodu Ognia na pewno przeczytam, bo jestem jej szalenie ciekawa! :)
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała zapoznać się z twórczością tego autora. Trochę przeraża mnie ilość stron, ponieważ teraz nie mam czasu, siły i ochoty na długie ksiązki, ale widzę, że ta nie jest byle jaka, więc może :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Serdecznie zapraszam do siebie, na nową recenzję :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam, aż wstyd mi, idę nadrobić :)
OdpowiedzUsuń