Nie wiem jak Wy, ale
ja czasem czuję ogromną potrzebę sięgnięcia po lekką lekturę,
pisaną prostym językiem, z niewymagającą fabułą. I jak dawniej
nie przepadałam za historiami miłosnymi, tak jakiś czas temu
odkryłam, że idealnie sprawdzają się one w roli odstresowywacza,
odmóżdżacza. Taka moja guilty pleasure,
bo czytanie tych książek sprawia mi przyjemność. Długo polowałam
na „Coś do stracenia”, o którym słyszałam wiele dobrych słów.
W końcu udało mi się sięgnąć po ten tytuł i był to
rewelacyjnie spędzony wieczór.
Bliss
ma dwadzieścia dwa lata, studiuje aktorstwo i ma wrażenie, iż jest
najstarszą żyjącą dziewicą. Chce się pozbyć tego „problemu”,
mieć pierwszy raz za sobą i nie czuć krępacji, gdy jej znajomi
rozmawiają o seksie. W tym postanowieniu mocno wspiera ją jej
przyjaciółka Kelsey, która z radością oddaje się flirtowaniu z
nieznajomymi chłopakami. Wybierają się wspólnie na imprezę, aby
znaleźć idealnego kandydata na jednorazową przygodę. Żaden
jednak nie przekonuje do siebie Bliss, aż do momentu przypadkowego
spotkania Garricka. Wcale się nie dziwię, że dziewczyna straciła
dla niego głowę. Wyobraźcie sobie przystojnego mężczyznę, z
lekkim zarostem, szerokimi barkami, umięśnioną klatą. Czytającego
Szekspira w barze (ok, Szekspir nie jest moim ulubionym autorem, ale
wiecie dziewczęta, CZYTAJĄCEGO w barze). I do tego jest
Brytyjczykiem z tym mega seksownym akcentem. Czujecie klimat? Bo ja
bardzo! Między tą dwójką zaczyna iskrzyć, aż lądują nago u
niej w sypialni. Strach jednak zagląda Bliss w oczy i pod głupim
pretekstem ucieka z własnego mieszkania. Wstyd
palił ją niemiłosiernie, ale przecież nigdy więcej nie spotka
tego faceta. Nigdy nie mów nigdy. Atrakcyjny Garrick nie tylko
mieszka w pobliżu, ale również zaczyna pracę jako wykładowca
Bliss!
Nie
szukajcie spektakularnych wydarzeń w tej książce, zaskakującej
fabuły czy oryginalnych bohaterów. Znajdziecie wiele podobieństw
do innych powieści z tego gatunku. Ale czy warto się nad tym
zastanawiać w momencie, gdy lektura sprawiła mi przyjemność? Ja
zdecydowanie nie zamierzam skupiać się nad mankamentami „Coś do
stracenia”. Zaczęłam czytać wieczorem i nie oderwałam się od
lektury, dopóki o 1 w nocy jej nie skończyłam. Czytało mi się
lekko, gdyż Cora Carmack napisała swoją historię w sposób
prosty, ale przyjemny w odbiorze, ze sporą dawką humoru. Na moich
ustach pojawiał się zatem uśmiech, pozwalając zapomnieć o
trudach sesji na uczelni.
Ktoś
zarzucił autorce, że pokazuje, jak ważne jest, aby stracić
dziewictwo, nie ważne z kim. Seks to zabawa. Owszem, Kelsey miała
bardzo swobodne podejście do tego tematu, a Bliss uważała się za
mityczne stworzenie, dziewicę po dwudziestym roku życia. Chciała
przeżyć swój pierwszy raz, nawet nieźle jej to wychodziło, ale
jednak uciekła. Przez następne rozdziały też jakoś nie
wylądowała w łóżku (ok, w łóżku była nie raz, ale bez
żadnych uciech). Myślała, że utrata cnoty coś zmieni w jej
życiu, bo wszyscy tak jej wmawiali. Okazało się, że lepiej wyszła
na czekaniu na właściwą osobę i zrobienie tego w momencie, w
którym będzie czuła się gotowa.
Zastanawiam
się czasem jak to jest, że w wielu powieściach dla młodych
dorosłych, bohaterowie drugoplanowi potrafią przykuć naszą uwagę
i sprawić, że chętnie wytłumaczylibyśmy autorce/autorowi, że
powinien był częściej pisać o nich. Na szczęście Cora Carmack
tak zrobiła i następne tomy dotyczą wspaniałego Cade'a oraz
energicznej Kelsey. Muszę jednak przyznać, że ani Bliss, ani
Garrick nie drażnili mnie. Chociaż on był pociągającym facetem
(możecie to zwalić na moją słabość do tego cudownego
brytyjskiego akcentu), to nie był nadmiernie wyidealizowany. Bliss
była dziewczęca i urocza, a także czuła słabość do Garricka,
ale nie była aż tak otępiała, potrafiła zachować twarz (a nawet
jeżeli ją traciła, to w sposób zdecydowanie odbiegający od dotąd
mi znanego – ledwo się zbliżysz, a mi miękną nogi i tracę
język w gębie).
„Coś
do stracenia” jest lekką lekturą, napisaną z humorem, przy
której w pełni się zrelaksujecie. Ja nie poczułam się zabita
przez nadmiar słodyczy, głupotę bohaterów czy przewidywalność
fabuły. Bawiłam się świetnie, a więc żadne z powyższych rzeczy
nie występowało (przynajmniej nie w dawce, która rzuciłaby mi się
w oczy i skłoniła do odłożenia książki). Polecam Wam z czystym
sercem, jeżeli macie ochotę na chwilę relaksu. Czas
z nią spędzony, na pewno nie będzie stracony.
Recenzja znajduje się również na:
Lubimy czytać || Empik || Booklikes || Bonito || Merlin
Książka nie jest w moim typie, ale historia wygląda fajnie. :) Temat dziewictwa we współczesnych książkach wydaje mi się, że w sumie rzadko występuje...dobrze, że ktoś go poruszył. Jeśli o mnie chodzi to tracenie dziewictwa wszystko jedno w jakim wieku i z kimkolwiek bo "inni to już zrobili" lub bo bycie dziewicą jest czymś staroświeckim - jest totalną głupotą. Nikt nie powinien się śmiać z tej czy innej dziewczyny, że zachowała cnotę.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że to lekka, niezobowiązująca historia... choć po jej lekturze miałam lekkie obawy - czy serio największym problemem współczesnej nastolatki jest cnota?!
OdpowiedzUsuńnie, nie, nie i jeszcze raz nie...jeśli brak tu zaskoczeń i oryginalnych bohaterów to ja wymiękam. Chociaż....jeśli będę chciała poznęcać się nad jakąś książką do przeczytam :)
OdpowiedzUsuńMała Pisareczka-zgadzam się z Tobą w 400%
Taka lekka książka, czemu nie.
OdpowiedzUsuńKsiążkę czytałam i bardzo mi się podobała, aczkolwiek uważam, że kolejny tom jest w moim mniemaniu o niebo lepszy.
OdpowiedzUsuńCzytałam. Miło ją wspominam :)
OdpowiedzUsuńCzytałam opis i jakoś nie przypadło mi do gustu. Choć sama nie wiem..
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie,
http://worldofbookss.blog.pl/
Z podobnym wątkiem spotkałam się w Pretty Little Liars.
OdpowiedzUsuńTeraz zdecydowanie trzeba mi takich lekkich czytadeł, bo szkoła mnie wykańcza, a najlepsze relaks to ten przy książce!
OdpowiedzUsuńta część mi się w ogóle nie podoba, ale druga ''Coś do ukrycia'' za to była świetna.
OdpowiedzUsuńobserwuję;)
Mam ją w planach czytelniczych :)
OdpowiedzUsuń