Strażnicy
światła to debiut Abby Geni,
nowość na naszym rynku. Jeszcze przed premierą słyszałam wiele
pozytywnych opinii i to właśnie one sprawiły,
że zwróciłam uwagę na ten tytuł. Opis mnie
zaintrygował, skojarzył mi
się z I nie było już nikogo
Agathy Christie. Stwierdziłam, że to jest to, to będzie wciągająca
lektura, która powali mnie na kolana (zgodnie z zapowiedziami).
Miranda
jest fotografem przyrody. W ramach swojej pracy przenosi się na rok
na Wyspy Farallońskie, aby robić zdjęcia dzikiej przyrody.
Wprowadza się do małej chatki, gdzie za współlokatorów ma kilku
naukowców, pasjonujących się w badaniach nad ptakami morskimi oraz
rybami zamieszkującymi pobliskie wody. Wkrótce Miranda zostaje
zaatakowana przez jednego z uczonych, który kilka dni później
zostaje znaleziony martwy…
Czytając
opis książki, a zwłaszcza fragment, w którym zapowiadane są
kolejne akty przemocy, podejrzenia Mirandy w stosunku do swoich
towarzyszy i jej brak zaufania, spodziewałam się sporej dawki
emocji, napięcia, dreszczyku. Jak pisałam wcześniej, od razu
miałam skojarzenia z kryminałem Christie. Tymczasem dostałam coś
zupełnie innego. Nie tylko od I nie było już nikogo
(co oczywiście jest plusem), ale również od moich oczekiwań.
Myślałam, że zagrożenie będzie rosnąć, główna bohaterka
będzie drżeć o swoje życie, uwięziona na odludziu z grupą
zbzikowanych naukowców. Pod tym względem zawiodłam się, a moje
nadzieje nie zostały spełnione. Miranda owszem, żyła na skalistym
archipelagu, gdzie czekały na nią liczne niebezpieczeństwa,
ale głównie związane z dzikimi zwierzętami i trudnym terenem.
Ponurego
charakteru historii dodawało otoczenie, w którym rozgrywała się
akcja.
Brawa
dla autorki za oddanie klimatu wyspy. Czytając mogłam sobie
doskonale wyobrazić opisywane miejsce. Przed oczami stało mi
skaliste wybrzeże, otoczone gęstą mgłą. Aż miałam ochotę
mocniej opatulić się kocem. Słyszałam krzyk ptaków zataczających
koła na niebie i szukających swojej ofiary. Widziałam czające się
w głębinach rekiny, a także majestatyczne wieloryby. Wyobrażałam
sobie dzikość krajobrazu, jego surowość, nieskażoną przez
człowieka. Chociaż sama nie mogłabym żyć w takim oddaleniu od
cywilizacji i bliskich, a także klimat Wysp Farallońskich nie
przypadłby mi do gustu, mogłam po części zrozumieć, dlaczego
Miranda zakochała się w tym miejscu.
Akcja
powieści toczy się powoli, jest leniwa i jakby trochę ospała,
senna. Może to klimat wyspy, może inne czynniki. Duża część
książki poświęcona jest zwierzętom, które badają naukowcy.
Miranda ogląda je, fotografuje, jest biernym obserwatorem
pierwotnych instynktów, nietkniętej przyrody. Podczas wielu godzin
spędzonych na obserwacjach, Miranda wspomina swoje pracę, rodziców.
Strażnicy światła
to analiza uczuć bohaterki, jej charakteru i doświadczeń, które
wpłynęły na jej życie. Abby
Geni pokazuje również, jak ludzie uczą się nie ingerować w
naturę, a także w życie swoich współtowarzyszy. Tutaj
również stają się biernymi obserwatorami, prawie jakby badali
ludzką naturę.
Dopełnieniem
powieści, a zarazem wytłumaczeniem skąd się wziął tytuł, jest
legenda o poprzednich mieszkańcach wyspy; legenda, w której
przewija się nazwa Wyspa Umarłych.
Strażnicy
światła mieli być
olśniewającym debiutem. Przyznaję, że dostałam ciekawą lekturę,
wciągającą pomimo swojej spokojnej narracji i powolnej akcji.
Książka jest dobrze napisana, bohaterowie są interesujący, ale
odczuwam niedosyt. Nie zachwyciłam się nią tak, jak tego
oczekiwałam.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Recenzja znajduje się również na:
Lubimy czytać || Matras || Bonito || Empik || Gandalf || Wydawnictwo Kobiece || Tania Książka || Granice || Illuminatio || Czary Mary
Lubimy czytać || Matras || Bonito || Empik || Gandalf || Wydawnictwo Kobiece || Tania Książka || Granice || Illuminatio || Czary Mary