lutego 29, 2020

"Wojna makowa" Rebecca F. Kuang

Bardzo rzadko zdarza mi się tak, że widząc zapowiedź nieznanej autorki/autora, czekam na dzień premiery i od razu ją zamawiam. Raczej sprawdzam opinie, myślę o niej, sprowadzam do księgarni, chodzę koło niej, biorę do ręki, podczytuję początek (zalety mojej pracy). Jednak „Wojna makowa” od samego początku miała w sobie to coś, co mówiło do mnie „musisz mnie kupić!”. Jeszcze jak zobaczyłam, że poleca ją Peter Brett, który wrzucał jej zdjęcia na Instagramie, to już w ogóle głos w mojej głowie krzyczał KUP MNIE. I kupiłam. Wtedy zobaczyłam setki zdjęć na bookstagramach, kolejne pozytywne reakcje na tę historię. Oczekiwania rosły, bałam się, że będę miała tak napompowaną bańkę, że nie ma opcji, żeby książka spełniła moja wymagania. Jak wypadł debiut Rebecci F. Kuang w moich oczach? Zapraszam do czytania dalej.

Kiedy jesteś sierotą wojenną świat ma dla ciebie głównie pogardę, odrzucenie, brutalność i ból. Czasem, jeśli akurat masz szczęście, obojętność. Jeśli natomiast do tego jesteś dziewczynką, szczęście ma twoja przybrana rodzina. Zawsze może ubić interes i sprzedać cię na żonę jakiemuś zamożnemu staruchowi.

Rin doświadczyła tego wszystkiego. Jest nikim, jej życie nie ma dla nikogo żadnego znaczenia, nikogo też nie obchodzi jej los. Jeśli chce wydostać się z rynsztoka, w którym się wychowała, ma tylko dwie drogi. Pierwsza wiedzie przez łóżko obmierzłego starca. Druga, przez bramę Akademii Sinegradzkiej – elitarnej szkoły wojskowej. Aby podążyć tą drugą drogą, Rin zrobi wszystko, co tylko leży w ludzkiej mocy. A nawet więcej. To nie jest historia o potędze nauki, sile przyjaźni czy starciach wielkiej magii.

To jest historia o kołach czasu, które nieustępliwie i bezlitośnie mielą ludzkie losy. I o dziewczynie, która zniszczyła cały mechanizm. Kamieniem, bo na miecz była za biedna.”
https://fabrykaslow.com.pl/autorzy/rebecca-f-kuang/wojna-makowa/


Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, przypomniałam sobie o trylogii Czarnego Maga, którą napisała Trudi Canavan. Może moje skojarzenia były podświadome, ponieważ widać tutaj podobny schemat, często wykorzystywany przez pisarzy. Młoda dziewczyna wywodząca się z biedoty; sierota, którą czeka przyszłość u boku starszego mężczyzny, gdzie będzie mu służyć ciałem, wydawać na świat potomków. Siłą swojej woli dostaje się do elitarnej szkoły, gdzie zostaje nieprzychylnie przyjęta przez dzieci z bogatych i wysoko postawionych rodzin. Na przekór nim stara się, aby udowodnić wszystkim, że zasłużyła na miejsce w szkole. Wraz z biegiem czasu okazuje się, że dziewczyna jest wyjątkowa…

Schemat ten można na pewno dopasować do wielu powieści, jednak czy to oznacza, że trzeba skreślić „Wojnę makową”? Wydaje mi się, że obecnie ciężko jest napisać coś, stworzyć od podstaw, co w żaden sposób nie będzie pokrywać się ze znanymi wcześniej historiami. Trudno być w stu procentach oryginalnym.

„Wojna makowa” to historia z dalekowschodnim klimatem. Jej orientalna atmosfera przyciągnęła moją uwagę, skusiła do lektury. Zawsze jest to dla mnie coś świeżego, jako że do tej pory czytałam tylko jedno fantasy opierające się na tamtej kulturze. Do tego inna odmiana magii, właściwie szamanizmu, połączeń duchowych z bogami, wszystko to było nowe, inne.

Nie jest to historia, w której dostajemy młodą dziewczynę, która zakochuje się w jakimś zdolnym chłopaku i ślepo stara się mu zaimponować, dorównać. Nie jest to ckliwa historia skupiająca się na młodzieńczej miłości. Owszem, pojawi się wątek miłosny, ale dalej zastanawiam się na ile było to głębsze uczucie, a na ile obdarzenie kogoś szacunkiem, podziwianie jego siły i wiedzy, poczuciem wspólnoty, podobieństwa. Ciężko mi to osądzić, podobnie jak ciężko jest mi ocenić postawy niektórych bohaterów. Czy ktoś był zły czy dobry, a może miał tylko inne poglądy.

„Wojna makowa” jest brutalna, jak to na wojnie bywa. Wiele opisów było jednak tak odrażających, mocnych, że przerosły moje oczekiwania. Słyszałam wcześniej, że jest krwawa opowieść, ale nie sądziłam, że aż tak. Jeżeli ktoś nie lubi tak okrutnych scen, nie polecam sięgania po tę książkę. Zawsze się zastanawiam skąd autorzy czerpią inspiracje do takich bestialskich opisów.

Nie wiem czy tylko ja tak mam, może jestem za głupia, a może inni też mieli podobne odczucia, ale nie do końca mogłam się połapać w tej strefie duchowej, boskiej. Kto był dobry, kto był zły. Który bohater miał rację, ten szukający pomocy u bogów, czy ten twierdzący, że sprowadzą na nich nieszczęście. Czułam się trochę zagubiona.

Debiut pisarki uważam za udany. Wciągnęłam się w historię, szybko mi się ją czytało. Czekam na kolejny tom, który mam nadzieję rozjaśni mi rzeczy, których nie mogłam zrozumieć w „Wojnie makowej”. Jestem też ciekawa jak potoczą się losy Rin, jak ukształtują ją wydarzenia z końcówki pierwszej części, w którą stronę pójdzie. Podsumowując: jestem zadowolona z lektury, ale nie zachwycam się nią.

PS. Kupiłam wydanie w zintegrowanej oprawie i jest cudowne! Fabryka Słów postarała się. W środku znajdziecie czarno-białe rysunki, do tego oczywiście mapy. Cieszy oko.

Tytuł oryginalny: The Poppy War; wyd. Fabryka Słów; tłum. Grzegorz Komerski; str. 640, luty 2020

Recenzja znajduje się również na:
Lubimy czytać || Instagram || Empik || Bonito || Świat Książki  

lutego 23, 2020

"Położna z Auschwitz" Magda Knedler

Można odnieść wrażenie, że ostatnio panuje moda na literaturę obozową. Na rynku pojawiło się i wciąż pojawia, sporo tytułów z tej kategorii. Są to nie tylko wspomnienia osób, które przetrwały to piekło, ale również książki typowo beletrystyczne, mające na celu wzruszać czytelnika. A jak powiedziała jedna z blogerek (Pani Bookowska), książki te raczej nie powinny wzruszać, a wstrząsać, przerażać. Samo Muzeum Auschwitz przestrzega przed niektórymi pozycjami, mogącymi przedstawiać niepoprawny obraz warunków panujących w obozach. Jedną z książek, które zyskały aprobatę Muzeum jest „Położna z Auschwitz”. Zdając się na ich zdanie, a także remonedacje wielu czytelników, zdecydowałam się na lekturę.

„Przejmująca opowieść o Stanisławie Leszczyńskiej.

W piekle obozu koncentracyjnego ocaliła tysiące dzieci.

Do KL Auschwitz trafia kolejny transport więźniarek. Wśród nich jest położna z Łodzi, która na własną prośbę zaczyna pracę w nieludzkich warunkach: bez wody, podstawowych narzędzi medycznych i leków. Porody przyjmuje na piecu przykrytym starą derką. Wielokrotnie ryzykuje życie, przeciwstawiając się rozkazom bezwzględnego Josepha Mengele. Robi wszystko, by chronić dzieci przed okrutnymi eksperymentami. Wspiera młode matki, którym siłą odebrano niemowlęta i wysłano je do Rzeszy. Albo na śmierć…

W Auschwitz nie była Stanisławą Leszczyńską. Była Mamą. Była nadzieją.

"Położna z Auschwitz" to dramatyczna opowieść inspirowana bohaterskim losem Stanisławy Leszczyńskiej. Polska położna odebrała w Auschwitz ponad 3 000 porodów, podczas których nie umarło żadne dziecko, żadna kobieta.”
(https://wydawnictwowam.pl/prod.polozna-z-auschwitz.19672.htm?sku=82567)

Stanisława Leszczyńska jest postacią autentyczną. Kobieta żyła w latach 1896 – 1974. Do Auschwitz-Birkenau trafiła w kwietniu 1943 roku wraz z córką. Była tam do 27 stycznia 1945 roku, do momentu wyswobodzenia obozu przez Armię Czerwoną. Do samego końca pracowała jako położna, nie opuszczając swoich podopiecznych. W trakcie pobytu w Auschwitz przyjęła ok. 3000 porodów. Pomimo warunków panujących na oddziale położniczym, nie straciła ani jednej kobiety, ani jednego nowonarodzonego dziecka. Jej postać zasłużyła na tę książkę, zasłużyła na to, aby jej historia trafiła do szerszego grona odbiorców.

Podczas lektury popłakałam się. Nie dlatego, że książka mnie wzruszyła, tanim chwytem zagrała na emocjach. Popłakałam się, bo nie mogłam uwierzyć w jakich warunkach przyszło żyć tym kobietom. Nie dość, że były oddzielone od swoich bliskich, żyły w niepewności co do swojego losu i losu ukochanych, musiały przetrwać na drastycznie małej ilości jedzenia, w brudzie, wśród szczurów, w zimnie, to jeszcze były w ciąży. Nosiły pod sercem nowe życie, któremu nie mogły zagwarantować bezpiecznego przyjścia na świat, nie mogły być pewne, że dziecko będzie miało co jeść, czy przeżyje trudne warunki i – przede wszystkim – czy władze pozwolą mu żyć. Musiały być silne nie tylko dla siebie, ale również dla noworodków. Jedna dla drugiej starała się być wsparciem, dokonywały tam pięknych gestów. Ludzkich gestów, a przecież były obdzierane ze swojego człowieczeństwa.

Magdzie Knedler udało się napisać książkę, która nie próbuje nam grać na emocjach. Nie próbuje czarować, używać pięknych słów, ubierać historii w dodatkową otoczkę. Ta historia broni się sama. Napisała powieść, która przedstawia warunki życia w obozie, jak nawet krótki pobyt w tym miejscu wpływał na psychikę i przyszłość więźniów. Pokazuje Stanisławę Leszczyńską taką, jaką widziały ją kobiety. Autorka oparła się na Raporcie położnej z Oświęcimia, który po wojnie napisała sama Leszczyńska, a także na wspomnieniach więźniarek, które miały styczność z Matką. Bo tym dla nich była. Matką, Mamą.

Polecam „Położną z Auschwitz”. Warto poznać Stanisławę Leszczyńską. Warto dowiedzieć się czegoś o historii obozu, a nie wszystkim łatwo przychodzi czytanie książek stricte historycznych.
Zastanawiam się nad kolejną książką z tej tematyki, ale chciałabym wybrać coś wartościowego. Polecacie którąś pozycję? Coś dla osoby, która dopiero zaczyna zagłębiać się w tę tematykę. 

Wyd. Mando; str. 304; styczeń 2020

Recenzja znajduje się również na:
Lubimy czytać || Instagram || Empik || Bonito || Świat Książki 
Copyright © 2014 Licencja na czytanie , Blogger