Bardzo rzadko zdarza
mi się tak, że widząc zapowiedź nieznanej autorki/autora, czekam
na dzień premiery i od razu ją zamawiam. Raczej sprawdzam opinie,
myślę o niej, sprowadzam do księgarni, chodzę koło niej, biorę
do ręki, podczytuję początek (zalety mojej pracy). Jednak „Wojna
makowa” od samego początku miała w sobie to coś, co mówiło do
mnie „musisz mnie kupić!”. Jeszcze jak zobaczyłam, że poleca
ją Peter Brett, który wrzucał jej zdjęcia na Instagramie, to już
w ogóle głos w mojej głowie krzyczał KUP MNIE. I kupiłam. Wtedy
zobaczyłam setki zdjęć na bookstagramach, kolejne pozytywne
reakcje na tę historię. Oczekiwania rosły, bałam się, że będę
miała tak napompowaną bańkę, że nie ma opcji, żeby książka
spełniła moja wymagania. Jak wypadł debiut Rebecci F. Kuang w
moich oczach? Zapraszam do czytania dalej.
„Kiedy jesteś
sierotą wojenną świat ma dla ciebie głównie pogardę,
odrzucenie, brutalność i ból. Czasem, jeśli akurat masz
szczęście, obojętność. Jeśli natomiast do tego jesteś
dziewczynką, szczęście ma twoja przybrana rodzina. Zawsze może
ubić interes i sprzedać cię na żonę jakiemuś zamożnemu
staruchowi.
Rin doświadczyła
tego wszystkiego. Jest nikim, jej życie nie ma dla nikogo żadnego
znaczenia, nikogo też nie obchodzi jej los. Jeśli chce wydostać
się z rynsztoka, w którym się wychowała, ma tylko dwie drogi.
Pierwsza wiedzie przez łóżko obmierzłego starca. Druga, przez
bramę Akademii Sinegradzkiej – elitarnej szkoły wojskowej. Aby
podążyć tą drugą drogą, Rin zrobi wszystko, co tylko leży w
ludzkiej mocy. A nawet więcej. To nie jest historia o potędze
nauki, sile przyjaźni czy starciach wielkiej magii.
To jest historia
o kołach czasu, które nieustępliwie i bezlitośnie mielą ludzkie
losy. I o dziewczynie, która zniszczyła cały mechanizm. Kamieniem,
bo na miecz była za
biedna.”
https://fabrykaslow.com.pl/autorzy/rebecca-f-kuang/wojna-makowa/
https://fabrykaslow.com.pl/autorzy/rebecca-f-kuang/wojna-makowa/
Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, przypomniałam sobie o trylogii Czarnego Maga, którą napisała Trudi Canavan. Może moje skojarzenia były podświadome, ponieważ widać tutaj podobny schemat, często wykorzystywany przez pisarzy. Młoda dziewczyna wywodząca się z biedoty; sierota, którą czeka przyszłość u boku starszego mężczyzny, gdzie będzie mu służyć ciałem, wydawać na świat potomków. Siłą swojej woli dostaje się do elitarnej szkoły, gdzie zostaje nieprzychylnie przyjęta przez dzieci z bogatych i wysoko postawionych rodzin. Na przekór nim stara się, aby udowodnić wszystkim, że zasłużyła na miejsce w szkole. Wraz z biegiem czasu okazuje się, że dziewczyna jest wyjątkowa…
Schemat ten można na pewno dopasować do wielu powieści, jednak czy to oznacza, że trzeba skreślić „Wojnę makową”? Wydaje mi się, że obecnie ciężko jest napisać coś, stworzyć od podstaw, co w żaden sposób nie będzie pokrywać się ze znanymi wcześniej historiami. Trudno być w stu procentach oryginalnym.
„Wojna makowa” to historia z dalekowschodnim klimatem. Jej orientalna atmosfera przyciągnęła moją uwagę, skusiła do lektury. Zawsze jest to dla mnie coś świeżego, jako że do tej pory czytałam tylko jedno fantasy opierające się na tamtej kulturze. Do tego inna odmiana magii, właściwie szamanizmu, połączeń duchowych z bogami, wszystko to było nowe, inne.
Nie jest to historia, w której dostajemy młodą dziewczynę, która zakochuje się w jakimś zdolnym chłopaku i ślepo stara się mu zaimponować, dorównać. Nie jest to ckliwa historia skupiająca się na młodzieńczej miłości. Owszem, pojawi się wątek miłosny, ale dalej zastanawiam się na ile było to głębsze uczucie, a na ile obdarzenie kogoś szacunkiem, podziwianie jego siły i wiedzy, poczuciem wspólnoty, podobieństwa. Ciężko mi to osądzić, podobnie jak ciężko jest mi ocenić postawy niektórych bohaterów. Czy ktoś był zły czy dobry, a może miał tylko inne poglądy.
„Wojna makowa” jest brutalna, jak to na wojnie bywa. Wiele opisów było jednak tak odrażających, mocnych, że przerosły moje oczekiwania. Słyszałam wcześniej, że jest krwawa opowieść, ale nie sądziłam, że aż tak. Jeżeli ktoś nie lubi tak okrutnych scen, nie polecam sięgania po tę książkę. Zawsze się zastanawiam skąd autorzy czerpią inspiracje do takich bestialskich opisów.
Nie wiem czy tylko ja tak mam, może jestem za głupia, a może inni też mieli podobne odczucia, ale nie do końca mogłam się połapać w tej strefie duchowej, boskiej. Kto był dobry, kto był zły. Który bohater miał rację, ten szukający pomocy u bogów, czy ten twierdzący, że sprowadzą na nich nieszczęście. Czułam się trochę zagubiona.
Debiut pisarki uważam za udany. Wciągnęłam się w historię, szybko mi się ją czytało. Czekam na kolejny tom, który mam nadzieję rozjaśni mi rzeczy, których nie mogłam zrozumieć w „Wojnie makowej”. Jestem też ciekawa jak potoczą się losy Rin, jak ukształtują ją wydarzenia z końcówki pierwszej części, w którą stronę pójdzie. Podsumowując: jestem zadowolona z lektury, ale nie zachwycam się nią.
PS. Kupiłam wydanie w zintegrowanej oprawie i jest cudowne! Fabryka Słów postarała się. W środku znajdziecie czarno-białe rysunki, do tego oczywiście mapy. Cieszy oko.
Tytuł oryginalny: The Poppy War; wyd. Fabryka Słów; tłum. Grzegorz Komerski; str. 640, luty 2020