Ostatnio opowiadałam
Wam o „Igrzyskach Śmierci”, co spowodowało, że w końcu po nie
sięgnęłam. Jak pamiętacie, powodem była premiera „Ballady
ptaków i węży”, prequela trylogii. Prequela, który wiele
wyjaśnia i wprowadza do dobrze nam znanej historii. To nie jest
opowieść pisana na siłę, wydawana dla odświeżenia wątków
i zarobienia pieniędzy. To nie jest odgrzewanie kotleta w stylu
E. L. James czy Stephanie Meyer, które po latach piszą dokładnie
o tych samych wydarzeniach, ale z perspektywy męskiej.
Nie, „Ballada ptaków i węży” to prequel, którego
potrzebowaliśmy, a mogliśmy nawet nie zdawać sobie z tego sprawy.
„AMBICJA GO
NAPĘDZA.
RYWALIZACJA GO MOTYWUJE.
WŁADZA JEDNAK MA SWOJĄ CENĘ.
Dziesiąte Głodowe Igrzyska rozpoczyna poranek dożynek. W Kapitolu osiemnastoletni Coriolanus Snow zamierza skwapliwie skorzystać z szansy, jaką jest rola mentora, i zdobyć sławę. Potężny niegdyś ród Snowów podupadł i niepewny los Coriolanusa zależy teraz od tego, czy zdoła on pokonać innych mentorów urokiem osobistym i sprytem.
Tyle że los nie bardzo mu sprzyja. W udziale przypadła mu dziewczyna z Dystryktu Dwunastego, najbiedniejszego z biednych. Losy obojga splotą się ciasno – każda decyzja, którą podejmie Snow, może prowadzić do sukcesu lub porażki, triumfu lub klęski. Na arenie rozgrywa walkę na śmierć i życie, ale poza areną zaczyna się w nim budzić współczucie… Tylko jak postępować według zasad, gdy pragnie się przetrwać za wszelką cenę?”
(https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4923151/ballada-ptakow-i-wezy)
Prezydent Snow to
jedna z najbardziej nielubianych postaci z trylogii. Nie ma się co
dziwić, w końcu to on jest odpowiedzialny za Igrzyska Śmierci,
to on utrudniał życie w dystryktach, to on bawił się losem
niewinnych nastolatków. Miał na swoim sumieniu wiele ludzkich
istnień. Był głównym antagonistą trylogii. Dzięki najnowszej
książce czytelnicy mają okazję poznać Snowa jako nastolatka,
zobaczyć co sprawiło, że stał się prezydentem, co kierowało
jego decyzjami. Jest to szansa na pokazanie podłoża późniejszych
wydarzeń, zbudowanie podwalin do trylogii.
Coriolanus jest dla
mnie postacią niejednoznaczną. W trakcie czytania „Ballady ptaków
i węży” widziałam w nim dobro, może czasem wynikało z
egoistycznych pobudek, ale jednak było. Był często mniej
bezwzględny niż jego koledzy, wojna źle mu się kojarzyła, doznał
w życiu wielu krzywd i pomimo wielkiego nazwiska, musiał walczyć o
swoje. Przez cały czas czekałam na moment, w którym stwierdzę, że
tak, teraz rodzi się w nim Snow, jakiego znamy. Snow, który będzie
rządził Panem twardą ręką. I chociaż widzę wpływy, które
ukształtowały dorosłego Coriolanusa, wciąż nie dostałam
wszystkich odpowiedzi. Wielu czytelników czuje zapewne niedosyt i
czeka na to, że Suzanne Collins napisze kontynuację tej historii.
Trudno byłoby pisać
o „Balladzie ptaków i węży” i nie wspomnieć o Lucy Gray,
dziewczynie z Dwunastego Dystryktu, która musiała stanąć do
walki na arenie. To właśnie Lucy rozbudziła w Coriolanusie
uczucia, których nie spodziewał się nigdy poznać. Współczucie
do trybutów, sympatię, troskę. To ona pokazała mu, że można żyć
wśród przyjaciół, nie posiadając bogactw, ale cieszyć się
i czerpać z życia na tyle, na ile pozwoli Kapitol. Wpływ Lucy
widać w przyszłości, chociażby w piosence śpiewanej przez
Katniss. Dziewczyna jest też jedną z najbarwniejszych postaci,
jakie pojawiły się w uniwersum opisanym przez Collins.
Wiele osób zachwyca
się książką i uważa, że zostawia ona daleko w tyle trylogię.
Uważam, że jest to dobra książka, bardzo potrzebna, dopełniająca
historię. Dla mnie jednak jest nierówna. Pierwsza połowa była dla
mnie dużo ciekawsza, bardziej wciągająca. Interesowały mnie
wydarzenia na arenie, to jak na początku wyglądały Igrzyska.
Poznawałam historię rodziny Snow, a także bohaterów z
Kapitolu, ich reakcje na śmiertelną zabawę i pierwszą rebelię.
Druga część, tocząca się już po zawodach, według
mnie zwolniła. Owszem, dalej pokazywała dojrzewanie Corio, wpływ otoczenia
na jego postawę, ale jednak coś mi zgrzytało i nie byłam tak
zaintrygowana, jak wcześniej. Wydaje mi się, że ma to związek
z rosnącą powoli irytacją w stosunku do głównego bohatera.
Nie chcę za wiele zdradzać, ale zmiana, która w nim następuje,
a właściwie uwidacznia się wpływ Kapitolu, coraz mniej mi
się podobała, chociaż ostatecznie wiedziałam, w którym kierunku
rozwinie się Snow.
Chociaż „Ballada
ptaków i węży” była nierówna, to ogromnie się cieszę, że
powstała. Uważam, że była ona potrzebna dla wzbogacenia fabuły,
ukazania narodzin Igrzysk Śmierci. Jest książką, którą na pewno
muszą przeczytać fani cyklu. Jest też nadzieją na to, że Collins
napisze kontynuację, bo wciąż czekam na odpowiedzi na wiele pytań.
Jest powieścią, która miała nie tylko ukazać powstawaniem Panem
takim, jakie znamy z trylogii. Miała sięgnąć głębiej i pokazać
rozwój psychologiczny jednej z najważniejszych postaci w
historii. Myślę, że spełniła swoje zadanie i rozbudziła
chęć na więcej.
Tytuł oryginalny: The Ballad of Songbirds and Snakes; wyd. Media Rodzina; tłum. Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz; str. 544, wyd. czerwiec 2020
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina.
Nie czytałam jeszcze całych Igrzysk śmierci, więc najpierw chciałabym je skończyć, a potem zobaczę czy sięgnę i po Balladę :)
OdpowiedzUsuńZe względu że lubię bardzo igrzyska śmierci to Balladę fajnie się czytało:))
OdpowiedzUsuńBallady nie wykluczam, ale na razie jestem w trakcie igrzysk :)
OdpowiedzUsuńDziś skończyłam. I fakt, Ballada jest o wiele lepsza niż cykl, który też z resztą bardzo lubię.
OdpowiedzUsuń