Cześć!
Kolejny dzień, kiedy obudziło mnie stukanie deszczu o parapet. Od razu człowiek nabiera energii do życia i zapału do działania. Ale rzućmy temat dobijającej pogody, przejdźmy do ważniejszych treści. Wczoraj pojawiła się luźna, około książkowa notka, a dzisiaj czas na konkrety. Mam dla Was recenzję "Maski" Deana Koontza.
Carol i Tracy to małżeństwo odnoszące sukcesy. Ona jest psychiatrą, specjalizującą się w problemach dziecięcych. On robi karierę na uczelni oraz jako pisarz. Bardzo chcą mieć dziecko, a ponieważ Carol jest bezpłodna, decydują się na adopcję. Od tego czasu ich życie staje się jedną wielką katastrofą. Wychodzą cało z wypadku podczas burzy, w ich domu rozlegają się dziwne dźwięki (łup, łup), Carol potrąca dziewczynkę samochodem. Dziecko trafia do szpitala jako Jane Doe, nie potrafi sobie przypomnieć nic ze swojej przeszłości. Nikt z rodziny nie przychodzi odebrać jej, więc zauroczeni śliczną blondynką małżonkowie za zgodą sądu biorą ją pod swoją opiekę. Kim okaże się być Jane?
W prologu poznajemy młodą dziewczynę. W wyniku pożaru ginie ona w piwnicy swojego domu, święcie wierząc, że za wszystko odpowiedzialna jest jej matka, która chciała się jej pozbyć. Do ostatniej chwili pomstuje w myślach na swoją rodzicielkę, czując do niej ogromną nienawiść.
Państwo Tracy ubiegają się o zgodę na adopcję. Są parą idealną do tego. Oboje wykształceni, ludzie sukcesu. Do tego wyrozumiali i sympatyczni. Zależy im na dziecku, są dla niego gotowi zmienić swoje dotychczasowe nawyki, pozbyć się nadmiaru pracy. Carol czuje jednak, że coś stara się im przeszkodzić w tych planach. Nie są to realne obawy, raczej dziwne uczucie podświadomości, podsycane przez nakładające się problemy i nieszczęścia. (łup, łup, ŁUP) Kiedy przypadkowo kobieta potrąca nastolatkę, czuje się za nią odpowiedzialna. Dziewczyna musi zostać wypisana ze szpitala ze względu na brak miejsc oraz brak widocznych wskazań na przetrzymywanie jej w nim. Małżeństwo Tracy bierze ją pod swoją opiekę, a Carol zaczyna prowadzić terapię, mająca na celu przełamie amnezji dziecka. Nie przynosi ona jednak skutków, a jedynie komplikuje jeszcze bardziej sprawę.
Zmęczona problemami Carol postanawia wraz z mężem udać się na urlop. Chce zabrać ze sobą Jane i dalej kontynuować terapię. Mężczyzna jest dziwnie zaniepokojony, nie potrafi jednak wyrazić swoich uczuć. Czuje, że dzieje się coś niedobrego. Do tego powracający łomot (łup, łup, łup) nie daje mu pracować. Nie jest w stanie zlokalizować źródła dźwięku, który wstrząsa całym domem.
Grace Mitowski to siedemdziesięcioletnia doktorka, która adoptowała Carol w młodości. Obok małżeństwa, jest ona główną bohaterką historii. W ostatnich dniach ona również odczuwa wzmagający się niepokój. Ma dziwne sny, w których Carol grozi niebezpieczeństwo. (łup, łup, łup) Odbiera tajemnicze telefony, w których ktoś ostrzega ją przed tragedią. Powoli dochodzi ona do przerażającego odkrycia, które zmusza ją do szybkich działań.
Jeżeli chodzi o bohaterów, to każde z nich jest miłe, sympatyczne i wzbudza pozytywne emocje. Nawet tajemnicza Jane, która jest idealnym, uroczym dzieckiem. (łup, łup, łup) Najcieplej jednak myślę o Grace. Starsza pani, której dokucza ból mięśni i stawów. Kochająca, troskliwa. Musi pokonać wiele przeszkód, aby rozwiązać sprawę i zapobiec nieszczęściom. Wydaje mi się to być za wiele, jak na wiek kobiety i fizyczny stan jej zdrowia.
Czytając książkę były momenty, gdy odczuwałam niepokój i napięcie. Czekałam na dalszy rozwój wypadków. (łup, łup, łup) Gdy skończyłam czytać, nie rozmyślałam długo o historii. Nie przeżywałam jej, nie została w mojej głowie. Właściwie ciężko mi przypomnieć sobie, co czułam podczas czytania (chociaż było to zaledwie wczoraj wieczorem). Przyznaję, że spodziewałam się więcej. Zwłaszcza, że prolog mi się spodobał i byłam zainteresowana dalszą historią.
Książkę czytałam szybko, kartki leciały jedna za drugą. Było fajnie, ale nic nadzwyczajnego. Nie zachwyciłam się, nie wciągnęłam mocno. Historia jest ciekawa, ale bez wielkich ochów i achów. Kolejna z cyklu - będzie czas, można sięgnąć, szybko zleci. Nie zostanie jednak w Waszej głowie na dłużej, a przynajmniej mi nie została. Jedynie owo łup, łup, łup pamiętam doskonale, bo po pewnym czasie już mnie drażniło.
Wychodzi na to, że to takie coś w sam raz do pociągu, by droga się nie dłużyła :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy upchnę gdzieś tę książkę, bo mój miesięczny stos (jak zresztą widziałaś) jest ogromny. Niedługi wybieram się na wycieczkę, więc może... dlaczego? Widziałam wiele książek z tej serii (podobna okładka), a jakoś się za nie nie zabrałam. Czas to zmienić c:
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ciekawe, mam na półce inną lekturę Koontza. A sądząc po Twojej recenzji to książka wypada średnio :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMam tę książkę w domu, ale jeszcze jej nie czytałam.
OdpowiedzUsuńW sumie dosyć intrygujące, jednak po Twojej recenzji nie pobiegnę po tę książkę. Jak się kiedyś trafi - przeczytam. Jak nie, płakać nie będę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :3
O książce jak dotąd nie czytałam, ale skutecznie mnie zachęciłaś :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
"Maska" to moim zdaniem jedna z gorszych książek Koontz'a ;) Co nie zmienia faktu, że "w sam raz, na raz" :)
OdpowiedzUsuń