Co więc jest niezwykłego w tej wyprawie? Ano, to, że wybrali się na nią siedemnastoletnim samochodem. I to wcale nie terenowym.... Samochodem, który u napotkanych tubylców wzbudzał wesołość albo szczere powątpiewanie. Auto dostarczało dodatkowych przygód i zapewniało kolejne, jakże oryginalne, punkty do zwiedzania - warsztaty samochodowe. Wreszcie gruchot, z pogiętą maską i piórami emu na dachu, przywiózł swoich właścicieli z powrotem do Sydney. A skąd te pióra? Ano, o tym już trzeba przeczytać w książce."
Wojciech Cejrowski
Zawsze marzyłam o
tym, aby polecieć do Australii i zwiedzić ten najmniejszy kontynent
świata. Dlatego też bez wahania przyjęłam do recenzji książkę
Barbary Dmochowskiej, w której opowiedziała swoje przygody w tym
właśnie kraju.
Basia
i Paweł w 2000 roku postanowili udać się do Australii. Na kilka
miesięcy zamieszkali w Sydney, gdzie podjęli pracę, aby zarobić
na dalszą część swojej wyprawy na obcy kontynent. Od samego
początku byli zachwyceni krajem, a także jednym z najbardziej
znanych miast – Sydney. Jednak to nie ono stanowiło główny cel
podróży. Para chciała przejechać samochodem kraj z południa na
północ. Starym, prawie pełnoletnim subaru. Autem, na widok którego
tubylcy wybuchali śmiechem, kręcili z niedowierzaniem głowami.
Subaru, które wspięło się na wyżyny swoich możliwości,
pokonało przeszkody i dowiozło szczęśliwców z powrotem do
Sydney.
Książka
Barbary Dmochowskiej to moje drugie spotkanie z literaturą
podróżniczą. Poprzednie, z historią Przemka Skokowskiego,
uważałam za udane. Tym razem również jestem zachwycona i mam
nadzieję, że uda mi się w przyszłości ponownie zapoznać z tym
gatunkiem. Dlaczego? Ponieważ jest to rewelacyjny sposób na podróże
po świecie, odbycie wycieczki, o której zawsze się marzyło,
poznanie świata od zupełnie innej strony, niż jest opisany w
przewodnikach. Polacy potrafią pisać i
to z humorem, zarażać
zapałem i energią, z którą pokonują kolejne kilometry. Aż
chce się spakować plecak i powiedzieć cześć przygodzie!
Australia.
Kontynent, który łączy w sobie wiele sprzeczności, urzekając
przy tym turystów. Kraj, który oczarował Basię i Pawła. Autorka
w swojej książce opisała nie tylko swoje przygody, a uwierzcie mi,
było ich sporo (nie zdradzę Wam ich jednak, bo nie mogłabym Wam
odebrać tej radości).
Zawarła w niej również barwne opisy przyrody, której poznała
różne oblicza. Przedstawiła ludność tego kraju, niektóre z ich
wierzeń i legend. A także liczne warsztaty samochodowe. Zupełnie
nieznany dotąd aspekt podróży, którego raczej nie znajdziecie w
innych książkach o Australii.
Do
książki dołączone są zdjęcia. Przy każdym z nich zatrzymywałam
się na dłużej, wzdychałam z zachwytu i – bądźmy szczerzy –
zazdrości. Jest to rewelacyjny dodatek, który pomaga wyobrazić
sobie miejsca, które autorka opisywała.
Muchy. Komary. Upał.
Wilgoć. Burze. Deszcze. Susza. Puste drogi. Ale też piękne motyle,
barwne rafy koralowe, prawdziwa, soczysta zieleń roślin, błękitne
wody, liczne wodospady, odgłosy zwierząt. Outback. No worries.
Oto za czym Basia Dmochowska tęskniła w Australii. A
ja szczerze polecam Wam jej książkę. Jestem pewna, że i Was
wzbudzi zainteresowanie tym krajem.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję pani Karolinie oraz Wydawnictwu Bernardinum.
Skończyłam kilka dni temu, również byłam bardzo zadowolona :)
OdpowiedzUsuńAustralia jakoś nigdy mnie nie interesowała, ale któż by się odgonił od tak pięknych zdjęć?
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie bym przeczytała :), ale może nie teraz, bo na moich półkach się parę nieprzeczytanych pozycji o Australii ukrywa.
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki podróżnicze, tej jeszcze nie czytałam, ale mam w planach :)
OdpowiedzUsuńPo książki podróżnicze sięgam rzadko, ale z wielką przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńKsiążka już czeka na mojej półce. Zapowiada się interesująca lektura!
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuńRozejrzę się i przeczytam...kiedyś ;)
Mnie także ciągnie do Australii - wydaje się być najmniej poznana, więc także najciekawsza. Podejrzewam, że książka pani Dmochowskiej, może stać się trzecią książką podróżniczą na moim blogu ;) Zwłaszcza, że intrygują mnie te pióra emu na dachu...
OdpowiedzUsuń