stycznia 24, 2016

125. "Obca" Diana Gabaldon


O przeczytaniu Obcej myślałam od dłuższego czasu, jednak ciągle było mi nie po drodze. Historię znałam z serialu, który wciągnął mnie i odcinki pochłonęłam w szybkim tempie. Chciałam przekonać się czy książkowy pierwowzór również mnie zainteresuje, a bohaterowie (dobrze, będę szczera – głównie młody Jamie) będą tak samo intrygujący jak na ekranie.

Zaczęłam z nadzieją na dobrą lekturę, która bez reszty mnie zaabsorbuje i nie oderwę się od niej aż do ostatniej strony. Z ręką na sercu przyznaję, że miałam momenty, które nie interesowały mnie aż tak mocno, jednak było to spowodowane faktem, iż wcześniej oglądałam serial, a wiele scen było naprawdę wiernie przeniesionych z książki. Kiedy jednak pojawiała się jakaś nowość, wątek pominięty przez scenarzystów – czułam dreszcz emocji. Zwłaszcza czytając ostatnie rozdziały, mocno streszczone w serialu. Stąd też moje postanowienie – nie oglądnę drugiego sezonu, dopóki nie przeczytam dalszych części Obcej. Chcę być zaskakiwana, zaintrygowana i z wypiekami na twarzy czekać na rozwój wypadków (przypadkiem spojrzałam na opis ósmego tomu – oj, będzie się działo!).

Moi drodzy, co Wy byście zrobili, nagle przenosząc się ze swoich czasów, do roku 1743? Potrafilibyście się odnaleźć w nowym świecie, zupełnie pozbawionym wygód i znanych nam przedmiotów? Inne obyczaje, postawy, zachowania. Udałoby się Wam wtopić w tłum i przywyknąć do innej rzeczywistości, czy może zwariowalibyście i posądziliby Was o chorobę psychiczną bądź czary? Claire Randall była wykwalifikowaną pielęgniarką w 1945 roku, służącą na wojnie, znającą strach i śmierć. Na swoje szczęście miała również niemałe pojęcie o historii i dzięki tej wiedzy przetrwała w XVIII Szkocji, wodziła za nos wielu ludzi, przystosowując się do nowych warunków.

Oglądając najpierw ekranizację, a dopiero później sięgając po literacki pierwowzór, ciężko nie mieć przed oczami wyglądu i sposobu mówienia zaobserwowanego u aktorów. Na szczęście zupełnie mi to nie przeszkadzało. Autorce udało się wykreować wiele ciekawych postaci. Zaczynając od przystojnego Szkota, wyjętego spod prawa Jamesa Frasera, który wśród swoich nieokrzesanych przyjaciół zdołał zachować pewne cnoty, chociaż niejednokrotnie był w gorącej wodzie kąpany. Jego oddanie dla swej małżonki było tak wielkie, że zapewne niejedna czytelniczka wzdycha do niego. Tak, muszę się przyznać, że i ja należę do grona wielbicielek tego uroczego rudzielca. Cała jego rodzina jest zbiorowiskiem mocnych charakterów – mała ciałem, ale wielka duchem siostra Jenny; chory, ale rządzący twardą ręką wuj Colum i jego prawa ręka, brat Dougal. Kolejną ciekawą postacią jest Geilis Duncan, posądzana o czary młoda kobieta, która nie boi się brać spraw w swoje ręce. A Claire Randall/Fraser? Póki co ciężko mi się do niej odnieść, chociaż jest główną bohaterką historii. Mądra, odważna, ale czasem popełniająca głupie błędy. Trzeba jej jednak oddać, że wynikały one z różnic kulturowych w czasach, których przyszło jej żyć.

Obca nie jest powieścią na wysokim poziomie, którą będą się zachwycać znawcy literatury. Jest to jednak ciekawie napisana książka, lekko podana historia pełna przygód i pasji, uczuć. Nie każdy tytuł musi być arcydziełem literackim, aby wciągać i sprawiać przyjemność. Gabaldon przeniosła mnie w czasie, oderwała od szarej rzeczywistości za oknem, a chyba to się liczy najbardziej. Śledziłam początki przyjaźni, rodzącą się miłość, walkę ze sprzecznymi uczuciami, tęsknotą, poczuciem zdrady.

Powieść Diany Gabaldon to mieszanka gatunków. Jest w niej płomienny romans, moc przygody w XVIII wiecznej Szkocji, a to wszystko doprawione szczyptą historii i magii, za sprawą przeniesienie w czasie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja z niecierpliwością rozglądam się za drugim tomem, Uwięzioną w bursztynie

Recenzję znajdziecie również na:
Lubimy czytać || Matras || Bonito || Empik || Gandalf || Booklikes 

stycznia 15, 2016

124. "Manitou" Graham Masterton


Tajemnicą nie jest, że Masterton należy do moich ulubionych autorów. Jego książki może i nie są ambitne, nie należą do literatury wysokich lotów, ale mnie wciągają i chętnie widziałabym na swojej półce wszystkie tytuły tego autora. Tym razem sięgnęłam po Manitou, jeszcze w starym wydaniu (1989), zakupione w super taniej cenie.

Spodziewałam się dobrego horroru, który przyprawi mnie o dreszcze i sprawi, iż wychodząc nocą z pokoju, będę bała się spojrzeć w lustro albo ciemny kąt mieszkania. Z przykrością stwierdzam, że nie odczuwałam żadnego niepokoju podczas lektury, nawet w chwilach – teoretycznie – największego napięcia i grozy. Dużo krwi i brutalnych obrazów, jak to bywa u Mastertona. Człowiek obdarty ze skóry, kobieta z olbrzymim guzem, odgryzione palce. Gdyby do tych strasznych wydarzeń dodać odrobinę więcej działania na psychikę, pobudzenia mojej wyobraźni, byłoby naprawdę fajnie. To jak z filmami – kiedy za dużo krwi i flaków lata po ekranie, niekoniecznie budzi to strach. Więcej emocji wzbudza powolne budowanie nastroju, kiedy to mimowolnie napinamy mięśnie, czekając na drastyczne rozwiązanie akcji.

Nie ma co patrzeć na książkę pod względem realności sytuacji, bo jest to totalna abstrakcja. Niejednokrotnie zadaję sobie pytanie co autor bierze, bo jego pomysły wydają mi się czasem kompletnie szalone. W przypadku Manitou można byłoby uwierzyć, iż historia jest – lekko - zainspirowana wierzeniami Indian, ich magią. Oczywiście odrodzenie się szamana w ciele nieznanej osoby jest krótko mówiąc niemożliwe, ale sama wiara w reinkarnację jak najbardziej powszechna.

Czytając książkę jedna rzecz siedziała w mojej głowie. Dotyczyła ona głównych bohaterów i ich oddania sprawie. „Jasnowidz” Harry Erskine poświęcał swój czas, aby ratować zupełnie obcą kobietę. Ryzykował przy tym życie, stracił przyjaciół, a mimo to nie poddał się, nie odpuścił. Nie oczekiwał w zamian nagrody. I to mnie właśnie intrygowało. Bądźmy szczerzy... Ile osób postąpiłoby w ten sposób? Oczywiście nie liczę zawodowych żołnierzy czy lekarzy (kolejną postać z powieści, doktora Hughesa), którzy decydują się na taką drogę życiową. Jednak przeciętny człowiek chyba wycofałby się z akcji, kiedy po drugiej stronie barykady stanąłby wściekły i żądny zemsty szaman, używający magii do przywołania na świat najstraszniejszych demonów.

Przyznaję, że czytałam znacznie lepsze pozycje Mastertona (polecam Zaklętych). Zaczynając lekturę byłam jak najbardziej pozytywnie nastawiona, a tymczasem trochę się rozczarowałam, czuję niedosyt strachu. Nie zmienia to jednak faktu, że kolejne tytuły wciąż przede mną i na pewno po nie sięgnę.

Recenzje można znaleźć również na:

stycznia 08, 2016

123. "Niepokorna" S. C. Stephens


Niepokorna to trzeci tom trylogii S. C. Stephens. O wcześniejszych częściach również pisałam dla Was tutaj – Bezmyślna [recenzja] i Swobodna [recenzja]. Jeżeli pamiętacie, to uznawałam te książki za lekturę lekką, przyjemną, niezbyt wymagającą. Za największy minus podałam postać głównej bohaterki Kiery, który został w drugim tomie lekko zniwelowany. Dało mi to nadzieje na dosyć ciekawe zakończenie mojej przygody z tą historią.

Niestety okazało się, iż były to marzenia, które nie znalazły pokrycia w rzeczywistości. Nigdy nie twierdziłam, że powieści Stephens są lekturą wysokich lotów. Miała być ona odskocznią od szarej rzeczywistości, a tymczasem okazało się, iż ta rzeczywistość była znacznie ciekawsza niż książka. Męczyłam się niemiłosiernie, nie mogąc przebrnąć przez 652 strony Niepokornej, a moje dość dobre wrażenie po poprzedniej części poszło w kompletne zapomnienie.

Dlaczego? Otóż miałam wrażenie, że z każdej karty książki wylewa się słodycz, zbyt duża dawka słodyczy, idealnej miłości i zapatrzenia głównych bohaterów w siebie nawzajem. Kiera jak zwykle zachwycała się swoim cudownym partnerem – albo mężem, jak lubiła go nazywać – który był doskonały aż po same końce włosów na głowie. Stający się gwiazdą rocka Kellan był uosobieniem marzeń każdej kobiety, a ona, jego skromna, szara myszka, nie pasowała do świata, w którym przyszło im teraz żyć. O ile jako reprezentantka płci pięknej jestem w stanie zrozumieć jej brak pewności siebie czy zazdrość o ukochanego, o tyle przedstawiane z tak wielką częstotliwością, staje się denerwujące.

Długo zbierałam się do napisania recenzji, prawie tak długo jak męczyłam się z samym czytaniem książki. Sięgając pamięcią wstecz staram się przypomnieć fabułę, jednak przed oczami mam tylko rzucane ciągle kłody pod nogi naszym bohaterom bądź ich rozmowy o głębi uczucia, które ich łączy. Wiem, taki jest zamysł literatury kobiecej, jednak nie dostałam tego, czego oczekiwałam. Chciałam lekkiej historii, a otrzymałam lukier w papierowej postaci. Co za dużo, to niezdrowo. A żeby być jeszcze bardziej czepialską, to kompletnie nierealna była dla mnie przyjaźń Kiera – Kellan – Denny (dla przypomnienia: były chłopak Kiery, którego zdradziła z jego najlepszym przyjacielem, wyżej wymienionym Kellanem, a panowie dali sobie po twarzy, przypadkiem uszkadzając również Kierę). Wiem wiem, dojrzałość. Potrafili odciąć się od przeszłości, zrozumieć, że wiele dla siebie znaczą, ale jako przyjaciele. Pewnie mało wiem o życiu, ale taka sytuacja wydaje mi się ciężka, zwłaszcza w tak krótkim czasie po zdradzie. Jak się mylę – mea culpa.

Jeżeli już zaczęłyście czytać trylogię Stephens, to pewnie dobrniecie do samego końca. Jeżeli jest dopiero przed Wami – chyba mogę powiedzieć, że możecie się wstrzymać z sięgnięciem po tę historię. Nie powiem, iż żałuję czasu spędzonego nad powieściami autorki. Mogę jednak powiedzieć, że gdybym przypadkiem nie spotkała jej na swojej drodze, nie czułabym się poszkodowana. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję pani Patrycji i Wydawnictwu Akurat.
https://www.facebook.com/wydawnictwoakurat/

Recenzje znajdziecie również na:
Copyright © 2014 Licencja na czytanie , Blogger