Tajemnicą nie jest,
że Masterton należy do moich ulubionych autorów. Jego książki
może i nie są ambitne, nie należą do literatury wysokich lotów,
ale mnie wciągają i chętnie widziałabym na swojej półce
wszystkie tytuły tego autora. Tym razem sięgnęłam po Manitou,
jeszcze w starym wydaniu (1989), zakupione w super taniej cenie.
Spodziewałam
się dobrego horroru, który przyprawi mnie o dreszcze i sprawi, iż
wychodząc nocą z pokoju, będę bała się spojrzeć w lustro albo
ciemny kąt mieszkania. Z przykrością stwierdzam, że nie
odczuwałam żadnego niepokoju podczas lektury, nawet w chwilach –
teoretycznie – największego napięcia i grozy. Dużo krwi i
brutalnych obrazów, jak to bywa u Mastertona. Człowiek obdarty ze
skóry, kobieta z olbrzymim guzem, odgryzione palce. Gdyby do tych
strasznych wydarzeń dodać odrobinę więcej działania na psychikę,
pobudzenia mojej wyobraźni, byłoby naprawdę fajnie. To jak z
filmami – kiedy za dużo krwi i flaków lata po ekranie,
niekoniecznie budzi to strach. Więcej emocji wzbudza powolne
budowanie nastroju, kiedy to mimowolnie napinamy mięśnie, czekając
na drastyczne rozwiązanie akcji.
Nie
ma co patrzeć na książkę pod względem realności sytuacji, bo
jest to totalna abstrakcja. Niejednokrotnie zadaję sobie pytanie co
autor bierze, bo jego pomysły wydają mi się czasem kompletnie
szalone. W przypadku Manitou
można byłoby uwierzyć, iż historia jest – lekko
- zainspirowana wierzeniami
Indian, ich magią.
Oczywiście odrodzenie się szamana w ciele nieznanej osoby jest
krótko mówiąc niemożliwe, ale sama wiara w reinkarnację jak
najbardziej powszechna.
Czytając
książkę jedna rzecz siedziała w mojej głowie. Dotyczyła ona
głównych bohaterów i ich oddania sprawie. „Jasnowidz” Harry
Erskine poświęcał swój czas, aby ratować zupełnie obcą
kobietę. Ryzykował przy tym życie, stracił przyjaciół, a mimo
to nie poddał się, nie odpuścił. Nie oczekiwał w zamian nagrody.
I to mnie właśnie intrygowało. Bądźmy szczerzy... Ile osób
postąpiłoby w ten sposób? Oczywiście nie liczę zawodowych
żołnierzy czy lekarzy (kolejną postać z powieści, doktora
Hughesa), którzy decydują
się na taką drogę życiową. Jednak przeciętny człowiek chyba
wycofałby się z akcji, kiedy po drugiej stronie barykady stanąłby
wściekły i żądny zemsty szaman, używający magii do przywołania
na świat najstraszniejszych demonów.
Przyznaję,
że czytałam znacznie lepsze pozycje Mastertona (polecam
Zaklętych).
Zaczynając lekturę byłam jak najbardziej pozytywnie nastawiona, a
tymczasem trochę się rozczarowałam, czuję niedosyt strachu. Nie
zmienia to jednak faktu, że kolejne tytuły wciąż przede mną i na
pewno po nie sięgnę.
Recenzje można znaleźć również na:
Jestem rozczarowana, że ta książka rozczarowuje. Mam ją u siebie na półce i w związku z tym jeszcze poczeka na lekturę. Z książek pana Mastertona czytałam "Ciemnię" i muszę przyznać, że ogólnie pomysł mnie zaskoczył, ale podobnie jak w tym przypadku, nie zachwycił.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mam dokładnie to samo wydanie, stara książka. Ja uwielbiam "Manitou".
OdpowiedzUsuń