O Królach Dary
Kena Liu usłyszałam nagle, ale z ogromną intensywnością. Wszyscy
chwalili, czekali na polską premierę, a ja – skuszona dobrymi
opiniami – powiedziałam sobie: chcę ją przeczytać! Tak,
zdecydowałam się być followersem, pójść za wszystkimi. I to był
świetny krok!
Kocham
fantastykę, od dziecka był to jeden z moich ulubionych gatunków.
Chętnie sięgam po tytuły polecane przez innych czytelników, aby
poznać ciekawe pozycje. Jakieś dwa lata temu zaczęłam Pieśń
lodu i ognia Martina, jednak mój
entuzjazm osłabł po trzecim tomie i póki co nie powróciłam do
przerwanej serii. Coś jednak pamiętam z tych książek i Królowie
Dary trochę mi przypomnieli
tamtą historię. Dlaczego? Królestwa żyjące pod wodzą jednego
cesarza, powstają przeciwko niemu. Zaczyna się rebelia trwająca
latami, a wielu dąży do zdobycia władzy. Każdy obwołuje się
królem, księciem, markizem, hegemonem, rozdaje tytuł na prawo i
lewo. Walka o władzę jest brutalna, często nie zna litości.
Na
początku miałam problem z odnalezieniem się w historii, gdyż
szybko wprowadzono wielu bohaterów. Później jednak nadążałam za
fabułą, a do wielu bohaterów zaczęłam czuć szczerą sympatię,
trzymając kciuki za ich losy, ciesząc się, gdy wychodzili cało z
walk. Oczywiście bywali tacy, których straty nie opłakiwałam,
wzbudzali we mnie złość. Niektórzy zmieniali się
wraz z biegiem czasu, a ja nie potrafiłam ocenić ich jednoznacznie.
Pełna paleta postaci, a wszyscy ciekawi i różni, każdy wydaje się
wart zapamiętania. Brawo Kenie Liu za wykreowanie charakterów,
przez których głupotę pukałam się w czoło bądź szczerzyłam w
uśmiechu do książki, czytając o szczerości i pomysłowości
innych.
Autor
stworzył swój własny świat, siedem królestw połączonych w
jedno Królestwo Dary. Każde miało swoje tradycje, zwyczaje; każde
wyróżniało się czymś na tle innych. Bardzo lubię czytać
książki, w których mogę przemierzać z bohaterami tak bogate
krainy, zwiedzać zupełnie nowe dla mnie światy; poznawać nowe
religie i filozofie. Zapewne popularny w Darze myśliciel Kon Fiji
stwierdziłby, że jestem tylko kobietą i takie przyjemności nie są dla
mnie, ale cóż... Nie posłuchałabym go.
Królowie Dary
to prawdziwy smaczek dla fanów fantastyki, zwłaszcza wielbicieli
akcji. Szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę jednego
hegemona, raz drugiego księcia. Kiedy już wydawałoby się, że
zapanuje pokój i mieszkańcy wysp wreszcie odpoczną od ciągłych
bitew, ktoś znów podnosił swój miecz w kierunku wroga i wszystko
zaczynało się od początku. Do samego końca nie mogłam być pewna
ostatecznego wyniku tej wojny. Mam wrażenie, że jeszcze wiele
rzeczy może mnie zaskoczyć w tej historii, a nowy władca wcale nie
będzie żył długo i szczęśliwie.
Chociaż
miałam swojego ulubieńca, któremu mocno dopingowałam, potrafiłam
widzieć również jego wady i potępiać negatywne zachowania. W
książce Liu nikt nie był idealny, krystalicznie czysty. Niektórzy
jednak starali się jak mogli, aby czynić dobro i słuchali rad,
które pomagały im poszerzać swoje spojrzenie na świat.
Bohaterowie zmieniali się, dojrzewali, nabierali doświadczenia,
nawiązywali nowe znajomości lub odcinali się od starych.
Jeszcze
w tym roku planowana jest premiera kolejnej części cyklu Pod
Sztandarem Dzikiego Kwiatu, Ściana burz.
Już nie mogę się jej doczekać! Jestem pewna, że to będzie
kolejny tom obfitujący w bitwy, epickie zwycięstwa, kolosalne
klęski, spiski i nowe, niezwykłe sojusze.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu SQN.
Recenzja znajduje się również na: