Arkady Paweł
Fiedler to wnuk znanego polskiego przyrodnika, podróżnika i
literata, Arkadego Fiedlera. Mężczyzna pracował w Wielkiej
Brytanii w sieci kin Showcase Cinemas, gdzie odnosił sukcesy. Z
biegiem czasu poczuł się jednak wypalony zawodowo. Postanowił
przenieść się wraz z rodziną do Polski. Po pewnym czasie w jego
głowie zrodził się pomysł, który wielu osobom wydał się
szalony i niewykonalny: zapragnął przejechać Fiatem 126p przez
Afrykę, trzymając się jej wschodniej strony.
Nikt nie wierzył w
powodzenie tej wyprawy. Jak samochód z takim podwoziem może
poradzić sobie na wymagających afrykańskich drogach, gdzie często
brakuje asfaltu, trzeba walczyć z szutrem, błotem i nierównościami
terenu? Ludzie wyśmiewali go, nie wykazywali zainteresowania jego
projektem. Arkady uparł się jednak, zebrał ekipę – Kubę,
odpowiadającego za sprawność samochodów, Alberta (Czosnka) i
Krisa, którzy mieli robić zdjęcia i filmować podróż – i
wyruszył w drogę swoją Zieloną Bestią.
Ekipa miała okazję
spotkać na swojej drodze wiele interesujących osób, poznać
tubylców na ich terenie, pozbyć się stereotypów. Spotykali się z
przychylnością, serdecznością. Widok małego samochodu wzbudzał
uśmiech w każdej napotkanej wiosce, otwierał drzwi do serc
mieszkańców, zdobywał sympatię najmłodszych, a także tych
starszych. Nie przestawał zadziwiać swoimi skromnymi rozmiarami
(zwłaszcza przy tankowaniu, gdzie obsługa stacji benzynowej zawsze
przelewała bak), ale jakże dzielnie walczącymi z trasą.
Przeglądając
książkę zachwyciłam się zamieszczonymi w niej zdjęciami. To
właśnie one skusiły mnie do sięgnięcia po ten tytuł. Widoki był
piękne, a do tego nasz rodowity kaszlak walczący z trudną drogą,
przejeżdżający przez błoto widowiskowo rozpryskujące się na
boki. Spodziewałam się naprawdę dobrej historii, porywającego
reportażu, a tymczasem zawiodłam się.
Nie wiem czy to
przez styl autora czy też monotonię trasy. Zapewne dla Fiedlera
miała ona swój urok, a krajobraz był piękny – tego nie można
mu odebrać. Ja jednak miałam przed oczami tysiące kilometrów
niekończącej się afrykańskiej drogi, a do tego problemy z
członkiem zespołu, Krisem. Często pojawiały się między nimi
spięcia, nieporozumienia. Arkady nie koloryzował rzeczywistości,
otwarcie przedstawił swój stosunek do towarzysza podróży.
Podróż musiała
być rewelacyjna i jestem pod jej wrażeniem. Przejechanie samochodem
z północy na południu Afryki jest nie lada wyczynem, zwłaszcza
maluchem, który jest kompletnie nieprzystosowany do jazdy terenowej,
mi. in. ma niskie, sztywne podwozie, małe opony, trudno też wspiąć
się nim pod bardziej stromą górę, zwłaszcza gdy nie ma na niej
asfaltu. Arkady Fiedler spełnił swoje marzenie, czego mu ogromnie
zazdroszczę. Zaimponował mi swoim uporem, tym jak mocno dążył do
wyznaczonego sobie celu, nawet gdy przeszkody piętrzyły się przed
nim coraz bardziej. Mimo to książka nudziła mnie, nie porwała
mnie jego historia. Możliwe, że gdyby opowiadał mi swoją drogę
na żywo, byłabym bardziej zafascynowana.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Business&Culture i Wydawnictwu Muza.
Może kiedyś po nią sięgnę, jak trafi się okazja. A zdjęcia z miłą chęcią sama bym obejrzała ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię tego typu książki, więc chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńMimo wszystko jestem ogromnie ciekawa tej pozycji. Dodatkowo zachęcają mnie zamieszczone w niej fotografie. :)
OdpowiedzUsuń