Lubię jedzenie.
Uwielbiam kryminały. Dlatego gdy usłyszałam o kryminale
kulinarnym, wiedziałam że muszę go mieć. Byłam ciekawa jaki
będzie, nie mogłam się doczekać lektury. To miało być moje
pierwsze spotkanie z tym gatunkiem, nie miałam pojęcia czego się
spodziewać. W ten oto sposób w moje ręce wpadł Diabelski owoc
Toma Hillenbranda.
Xavier
Kieffer to były mistrz kuchni, któremu wszyscy wróżyli ogromną
karierę, a on wybrał małą
lokalną restaurację, w której mógł spokojnie oddawać się
swojej pasji. Pewnego dnia w jego lokalu umiera paryski krytyk
kulinarny, a Xavierowi bacznie przygląda się policja. Mężczyzna
zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, w międzyczasie trafiając na
nieznany owoc, który może okazać się źródłem problemów.
Wydawnictwo
reklamuje książkę tekstem „To nie jest kolejny krwawy kryminał”.
Zgadzam się z tym zdecydowanie. Oczywiście pojawiają się ofiary,
jednak ich śmierć nie jest opisana ze szczegółami, krew nie
tryska na ściany, nie odrzucała mnie brutalność morderców, ich
brak zahamowań. Głównym wątkiem była sprawa diabelskiego owocu,
próba rozwikłania zagadki jego pochodzenia i
działania, a także fakt jakie korzyści mógł przynieść dla
wielkich koncernów spożywczych.
W
swojej książce Hillenbrand
porusza temat modyfikowania jedzenia przez wielkie koncerny
spożywcze, oszukiwania klientów, sztucznej produkcji jedzenia.
Konsumenci często są nieświadomi co jedzą, nie czytają opisów
na opakowaniach, ślepo wierzą firmom. A te bezlitośnie podają nam
śmieciowe papki, tnąc koszty, idąc na ilość, a nie jakość.
Główny bohater Diabelskiego owocu
sprzeciwia się takiemu postępowaniu, chcąc zachować wysoki
standard swoich potraw, nawet jeżeli gotuje w małej lokalnej
restauracji, która nie ma na swoim koncie nagród i prestiżowych
gwiazdek.
Diabelski owoc
to pierwsza powieść Toma Hillenbrada, zapalonego kucharza hobbysty.
Uważam jego debiut za całkiem niezły. Książka stanowiła dla
mnie idealną odskocznię po wcześniejszej mrocznej lekturze.
Napisana w lekkim stylu, bez pompatyczności,
zawierająca opisy pysznych dań – istny smaczek dla poszukiwaczy
przyjemnej, niewymagającej
lektury, wciągającego kryminału, jednak pozbawionego krwawych
detali. Druga część już
czeka na mojej półce!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Smak Słowa oraz Business&Culture.
Recenzja znajduje się również na:
Lubimy czytać || Matras || Bonito || Empik || Gandalf
Lubimy czytać || Matras || Bonito || Empik || Gandalf
Chyba raczej to nie mój klimat :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Twoim początkiem recenzji - uwielbiam jeść i czytać, więc jestem ciekawa co z tego wyszło. Książka czeka na półce :):):)
OdpowiedzUsuńUwielbiam jedzenie, lubię kryminały, ale kryminał kulinarny? Tu chyba moja wyobraźnia się kończy - zupełnie sobie tego nie wyobrażam :)
OdpowiedzUsuńWygląda obiecująco! :D Lubię kryminały, kryminały medyczne, więc czemu nie kulinarne! :D
OdpowiedzUsuń