Ostatnia
arystokratka i Arystokratka
w ukropie Evzena Bocka, to hity
moich ostatnich czytelniczych miesięcy. Dałam
się porwać autorowi, śmiejąc się w miejscach publicznych, a
opowieść Marii
Kostki stała się dla mnie rozweselającym narkotykiem, w dodatku w
100% zdrowym i dostępnym bez recepty. W oczekiwaniu na trzecią
część przygód czeskiej arystokratki, sięgnęłam po inną
powieść Bocka, Dziennik kasztelana.
Wiktor
jest zmęczony mieszkaniem w wielkim mieście. Zostawia Pragę, aby
zostać kasztelanem w morawskim zamku. O nowej pracy nie wie nic, ale
z dala od zgiełku chce
odpocząć, odnaleźć wewnętrzną
równowagę, a także
naprawić swoje małżeństwo. Los jednak chce inaczej, a kasztelan
musi zapomnieć o swoich planach. Na zamku nawiedzają go bowiem
duchy przeszłości, a dziwne wydarzenia zaburzają wymarzony spokój.
Wiedziałam,
że nie ma co porównywać Dziennika kasztelana
do Arystokratki w ukropie.
To dwie inne historie, zupełnie inne klimaty. Gdzieś jednak w głębi
serca liczyłam na podobną rozrywkę, dawkę czeskiego humoru.
Owszem, wciąż dało się wyczuć ten porywający styl, jednak w
mniejszym stopniu. Chociaż opowieść o Wiktorze ma swoje dobre,
zabawne momenty, to jednak nie bawiła mnie tak mocno, jak inne
opowieści Bocka.
Opis
historii intrygował. Myślałam, że będzie to czeski humor
wpleciony w powieść z nutką grozy (duchy przeszłości, straszny
zamek, tajemniczy mieszkańcy). Ani razu nie czułam dreszczyku, ani
napięcia. Miejsce akcji było mroczne, dziwne i niewyjaśnione
zjawiska były tam na porządku dziennym, jednak nie wzbudzały one
we mnie żadnych emocji. Przyznaję, że powieść Bocka traktuję w
tym wypadku jako lekką historię z małą tajemnicą w tle i nutką
humoru.
Widzicie,
miało być groźnie, miały być duchy przeszłości, a tymczasem
było więcej potworów z teraźniejszości. Wiedziałam, że Wiktor
chce odpocząć od wielkiego miasta i naprawić małżeństwo, ale
nie spodziewałam się, że wątek ten będzie stanowił aż tak
mocny punkt powieści. Historia jego wzlotów i upadków w związku
stanowiła sporą część książki. Dodając do tego troskę o
ukochaną córkę. Zatem mało duchów, a sporo zwykłych codziennych
niesnasków.
Nie
zawiodłam się jednak na autorze. Jego styl sprawia, że książki
czyta się w ekspresowym tempie. Dziennik kasztelana
nie jest gruby, więc jego lektura zajmuje tylko kilka godzin,
których – pomimo drobnych
uwag – nie uznaje za zmarnowane. Uważam, że jest to kolejny punkt
na mojej drodze do poznania czeskiej literatury.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Stara Szkoła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz