Diane Chamberlain to
popularna autorka powieści dla kobiet, pisarka która w swoich
książkach porusza ważne tematy, podając je w przystępnej formie.
Nie inaczej jest w przypadku Jak gdybyś tańczyła,
która została wydana w Polsce w tym roku.
Molly
ma dobrą pracę, kochającego męża, z którym stara się o
adopcję. Ma też głęboko skrywane sekrety, które boi się
wyjawić. Jej małżonek nie wie, że kobieta udaje sierotę, a tak
naprawdę ma rodzinę i dwie matki – biologiczną i adopcyjną.
Kiedy dwadzieścia lat wcześniej straciła ukochanego ojca, odeszła
z domu i nigdy nie wybaczyła swoim bliskim kłamstw. Teraz Molly
obawia się, że będzie musiała wyznać prawdę mężowi; prawdę
którą starannie ukrywała; prawdę która może go do niej zrazić.
Czy tajemnice z przeszłości poróżnią Molly i jej wybranka w
teraźniejszości? Czy zaprzepaszczą ich szanse na posiadanie
dziecka?
Chamberlain
znów podjęła się trudnego tematu, właściwie dwóch. Adopcji
oraz choroby bliskiej osoby, jej straty. Nigdy nie miałam do
czynienia z osobami, które są adoptowane bądź adoptowały
dziecko. Domyślam się jednak, że chociaż kocha się takie dziecko
i wychowuje jak swoje, to często mogą pojawiać się problemy.
Zwłaszcza, gdy biologiczna matka jest znana i pojawia się w życiu
dziecka. Autorka ukazała dylematy takiej rodziny. Z jednej strony wielką
miłość i troskę, z drugiej lęk adopcyjnej matki o bycie mniej
kochaną niż rodzicielka. Pobłażać pociesze, by była wiecznie
zadowolona i faworyzowana, by nie czuła się gorsza, czy jednak
wychowywać w zgodzie z własnymi poglądami dla jej dobra? Powieść
naładowana jest jeszcze większymi emocjami, gdyż Molly przeżywa
śmierć ojca, z którym była blisko związana. Dorastała z wiedzą,
iż jej ojciec cierpi na
stwardnienie rozsiane. Od kiedy tylko sięgała pamięcią, jeździł
na wózku. Wraz z upływem czasu choroba postępowała, zabierając
mu zdolność poruszania rękami, pogarszając wzrok. Nie była
jednak gotowa na jego śmierć, o którą obwiniała swoją adopcyjną
matkę. Jego odejście było niczym punkt zapalny w jej życiu.
Uciekła od bliskich, nie mogąc pogodzić się z tym, iż nie
okazują należnego smutku, że okłamują ją. Tymczasem sama
budowała swoje nowe życie na kłamstwie…
W
powieści poruszane są
naprawdę ważne i ciężkie wątki, jednak całość nie przytłacza,
nie przygnębia, nie ma się poczucia, jakby zawisły nad tobą
ciemne chmury. Jak gdybyś tańczyła
to nie tylko dylematy, ale również historia o miłości i
poszukiwaniu szczęścia, dzieleniu się uśmiechem. W
retrospekcjach, które są przytaczane, widziałam jak Molly stara
się uprzyjemnić życie choremu ojcu, wywołać radość i śmiech.
Jej rodzice kochali ją i każde na swój sposób to okazywało.
Jak gdybyś
tańczyła to poruszająca
historia o tym, jak wielką
siłą destrukcyjną ma kłamstwo, jak wiele serca i troski trzeba
włożyć w szczęście rodziny. To również opowieść o wybaczaniu
i dojrzewaniu, gdyż nigdy nie jesteśmy za starzy, aby nauczyć się
nowych rzeczy. Jak zawsze Diane Chamberlain stanęła na wysokości
zadania, nie zawiodłam się na lekturze.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Recenzja znajduje się również na:
Lubimy czytać || Matras || Bonito || Empik || Gandalf
Bardzo fajna recenzja! Jednak pozycja raczej nie dla mnie, przynajmniej nie na teraz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!