Tytuł: Gdy morze cichnie
Autor: Jorn Lier Horst
Wydawnictwo: Smak Słowa
Premiera: 22.11.2017
Tłumaczenie: Milena Skoczko
Tytuł oryginalny: Nar havet stilner
Liczba stron: 348
Na
schodach apteki zostaje znaleziony ranny mężczyzna. W tym samym
czasie na miejscu pożaru policjanci odkrywają zwęglone kości, a
morze wyrzuca na brzeg kolejne zwłoki. Czy zbrodnie te są
powiązane, a może to tylko zbieg okoliczności? William Wisting nie
wierzy w przypadki, z energią podejmuje się nowego śledztwa,
zamierzając dokopać się do prawdy.
Gdy
morze cichnie to trzecia część
cyklu o Williamie Wistingu. Każdy tom to osobne śledztwo, dlatego
nie przeszkadzała mi nieznajomość wszystkich
poprzednich książek (tym
bardziej, że w Polsce nie wychodziły one w kolejności
chronologicznej). Jedyne co może być mylące dla czytelnika, to
fakty z życia osobistego śledczych. Dla mnie nie stanowi to żadnego
problemu, nie jest to pierwsza seria, którą czytam w złej
kolejności.
Akcja
zaczęła się od razu. Ranny mężczyzna znaleziony na schodach
apteki, pożar w domku letniskowym, ślady strzelaniny, zwęglone
kości, zwłoki wyrzucone na brzeg morza. Poszukiwanie dowodów,
łączenie faktów… Wydawać by się mogło, że to będzie
dynamiczna historia, od której nie będę mogła się oderwać.
Tymczasem w pewnym momencie wszystko zwolniło, śledztwo utknęło w
martwym punkcie, a ja zaczęłam odczuwać przesyt osobistych
przemyśleń postaci
wciskanych do książki.
Rozumiem, że powieść nie może się opierać tylko na dochodzeniu,
że bohaterowie wracają z pracy i mają swoje
prywatne życie. Jednak było to dla mnie nużące, jeszcze bardziej
spowalniało akcję, która i tak nie była porywająca.
William
Wisting to jeden z tych bohaterów, co do których mam mieszane
uczucia. Autor nie wyidealizował go, uczynił go osobą, która ma
swoje wady, słabe strony, nie ma nadprzyrodzonej mocy, która
ułatwia mu rozwiązywanie zbrodni. Doceniam to, bo nie przepadam za
postaciami niepopełniającymi błędów, wymuskanymi, bez żadnej
skazy. Nie można się z nimi identyfikować, ma
się wrażenie odrealnienia.
Doceniam również ciężką pracę, jaką Wisting wkłada w swoje
śledztwa. Z drugiej jednak strony, byłam nim trochę poirytowana.
Jego radość na myśl o
trudnej sprawie, wielkim dochodzeniu, marzenie o tym, aby
przestępstwa były ze sobą powiązane. Odnosiłam wrażenie
przerostu ambicji. Do tego na poziomie relacji damsko – męskich
był dla mnie denerwujący, ale nie chciałabym zdradzać zbyt wielu
szczegółów.
Jorn
Lier Horst uznawany jest za mistrza kryminału, jednak z przykrością
muszę stwierdzić, że nie dałam się porwać historii. O ile
Felicia zaginęła
mnie wciągnęła, o tyle Gdy morze cichnie
nie wzbudziło we mnie aż tylu emocji, takiego entuzjazmu i radości
z lektury. Momentami byłam znudzona, czekałam aż śledztwo się
rozwinie i pojawią się jakieś ciekawe dowody, motywy. Temat był
intrygujący, ale wydaje mi się, że nie został w pełni
wykorzystany. Czuję
niedosyt, to mógł być
porywający kryminał, ale nie spełnił moich oczekiwań.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa oraz Business&Culture.
Recenzja znajduje się również na:
Lubimy czytać || Bonito || Empik || Gandalf
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz