„Mroczne umysły” Alexandry Bracken ukazały się w Polsce
po raz pierwszy w 2014 roku. Pamiętam nawet jak wychodziły,
jednak nie powiem Wam dlaczego wtedy nie zdecydowałam się na
lekturę. Cztery lata później do kin trafiła ekranizacja tej
historii, na którą miałam ochotę iść, ale nie wiedzieć czemu
w końcu nie poszłam. Dopiero w tym roku włączyłam
film, nie oczekując po nim wiele, bo opinie nie były powalające.
Okazało się jednak, że bawiłam się przy nim naprawdę dobrze
i poczułam się zmotywowana, aby nadrobić literacki
pierwowzór. Niesamowitym zbiegiem okoliczności okazało się, że
Wydawnictwo Jaguar wydało wznowienie tej opowieści. Tym razem
musiałam po nią sięgnąć.
„Ruby ma
szesnaście lat. Jest niebezpieczna. I żyje.
Na razie.
Tajemnicza
choroba zabiła większość amerykańskich dzieci. Ruby przeżyła,
ale podobnie jak reszta ocalałych, została z czymś gorszym
niż wirus. Przerażające umiejętności, których nie może
kontrolować, naznaczają jej codzienność. Rodzice Ruby, naciskani
przez rząd, wysyłają córkę do Thurmond – brutalnego, stanowego
obozu rehabilitacyjnego, gdzie dziewczyna nauczy się, co to strach
oraz jak tłumić moce. Ale co, jeśli trenowanie unikalnych
predyspozycji, które posiadają młodzi wybrańcy, jest jedyną
szansą na przeżycie dla całej jej generacji?
Jeszcze nigdy tak
wiele nie zależało od nastolatków!”